Pozwolili pobić własnych kibiców i potraktować ich gazem. Skandal na meczu Podbeskidzia z Rekordem przyćmił to co miało być świętem piłki nożnej w Bielsku-Białej.
Jeśli w ostatnich miesiącach a nawet latach coś wyróżniało Podbeskidzie, to fantastyczni wyjątkowi kibice. Trzeba naprawdę kochać klub, żeby znosić kolejne przegrane, kompromitujące decyzje prezesów, zmiany trenerów i praktycznie ciągłe lanie ich ukochanej drużyny na boisku. A mimo to czuć było na każdym meczu, że w młynie najwierniejsi fani wciąż wspierają swój klub. Tym bardziej niezrozumiałe i upokarzające jest to co wydarzyło się na meczu Podbeskidzie - Rekord.
Ale od początku, dla niewtajemniczonych. Już od połowy tygodnia było wiadomo, że wokół sektora ultrasów TSP (tzw. młyna) bilety wykupują kibice BKS. Prezes TSP i szef ochrony mimo posiadanych informacji nie zrobili praktycznie nic, w rozmowach z kibicami zwalali odpowiedzialność jeden na drugiego. Choć było wiadomo, że mecz pod względem organizacyjnym wymaga wyjątkowej ostrożności, ten pierwszy wyjechał na urlop i nie było go na meczu, a drugi dopiero co z urlopu wrócił.
Ale prawdziwy dramat rozegrał się dzisiaj. Okazało się, że sektor kibiców Podbeskidzia zajęli kibice BKS. Rzekomo ochrona nie potrafiła ich powstrzymać. Kibiców TSP, mimo posiadania biletów i karnetów, nie wpuszczono na zawsze zajmowane przez nich miejsca. Kiedy rozgoryczeni i zdeterminowani mimo wszystko chcieli wejść na swój sektor, zostali pobici i potraktowani gazem przez ochronę. To pierwszy znany mi przykład, że ochrona chroni tych co przyszli zrobić zadymę, a posiadaczy stałych karnetów bije. Część kibiców TSP, która jak zwykle przyszła rodzinnie na mecz wróciła do domu. Po raz pierwszy od wielu lat uznali, że dla dzieci i rodzin ten stadion nie jest bezpieczny.
Żenujące jest, że wśród kibiców BKS zasiadał szef prezydenckiego klubu radnych, Maksymilian Pryga. I nie chodzi o to, że jest kibicem BKS, bo to jego oczywiste prawo, ale uwiarygodnianie zadymy i zgoda na lżenie kibiców innego miejskiego klubu to co najmniej żenująca sytuacja.
Kto pozwolił na to, co stało się na stadionie? Kto odpowie za spowodowanie zagrożenia na stadionie i dopuszczenie do eskalacji przemocy? Czy prezes i szef ochrony poniosą konsekwencje?
Jaki zarząd klubu pozwala na takie traktowanie własnych kibiców? Czy zgoda na akcję kibiców BKS na meczu Podbeskidzia to początek wojny w mieście? Czy musi ktoś zginąć, żeby niektórzy decydenci ponieśli konsekwencje swoich nieodpowiedzialnych działań, niekompetencji, dziadostwa?
Powstaje pytanie, które coraz częściej zadają sobie sympatycy i kibice Podbeskidzia: czy to co się dzieje w tej miejskiej spółce nie ma już znamion działania na jej szkodę?
Miało być piłkarskie święto, zamiast tego był spektakl, żenady, chamstwa i nieudolności organizatorów meczu.