W piątek 84. urodziny obchodził Marian Kasprzyk. Z tej okazji mieszkający w Bielsku-Białej złoty medalista olimpijski z Tokio spotkał się z przyjaciółmi, działaczami, władzami miejskimi i kibicami w sali Parkhotelu Vienna. W trakcie spotkania pięściarz razem z Beskidzką Radą Olimpijską promował książkę Leszka Błażyńskiego pt. „Spowiedź Mistrza”, poświęconą swojemu życiu i karierze. Autor w rozmowie z Lubbie.pl opowiada o jej bohaterze i pracy nad publikacją.
Tomek Sowa: Skąd pomysł na książkę poświęconą akurat Marianowi Kasprzykowi?
Leszek Błażyński: Zacznę może od tego, że już jedna książka poświęcona mistrzowi olimpijskiemu z Tokio powstała. Napisał ją Janusz Stabno. W trakcie lektury jednak stwierdziłem, że czegoś w niej brakuje. Niektóre wątki opisane były powierzchownie. A dodatkowo sporo osób ze środowiska pięściarskiego sugerowało mi, że historia Mariana Kasprzyka jest warta głębszego opisania. Bo jest niezwykła. Bo to opowieść nie tylko o sporcie, ale przede wszystkim o życiu.
– Prace były długie?
– Trwały blisko dziewięć miesięcy. Wpadłem na pomysł, żeby przeprowadzić z panem Marianem „wywiad rzekę”. Przyjeżdżałem do Bielska-Białej, rozmawialiśmy a potem wracałem i pisałem. I tak wiele razy.
– I jakim rozmówcą był pan Marian?
– Niezwykle ciekawym i bardzo konkretnym. Gdy opowiadał mi jakąś anegdotę, to zawsze robił to bardzo rzeczowo. Bez zbędnego lania wody. On znakomicie mówi o latach swojej kariery. Pamięta walki, wydarzenia poza ringiem, ludzi. Rozmowy z nim były przyjemnością.
– Jak i kiedy skrzyżowały się drogi pięściarza i Bielska-Białej? O tym też pewnie mówił…
– Był rok 1958. Marian Kasprzyk miał wtedy 19 lat i był zawodnikiem Sparty Ziębice. W barwach tego klubu walczył z Voigtem z NRD i pokonał go w świetnym stylu. Pojedynek obserwował Stanisław Kogut, kierownik sekcji bokserskiej BBTS-u. Po ostatnim gongu podszedł do zwycięzcy i zaproponował mu zmianę barw. Bielszczanie byli wówczas wicemistrzami Polski. Mieli bardzo dobre warunki treningowe, dużo lepsze niż Ziębice, więc i pięściarski talent można było lepiej oszlifować. I do tego panu Marianowi bardzo spodobało się miasto. Tak bardzo, że mieszka w nim do dzisiaj.
– Zmiana barw klubowych dziś może kojarzyć się z pieniędzmi. A wtedy?
– Inaczej wyglądały takie „transfery”. Były takie bardziej swojskie. Po przejściu do BBTS-u Marian Kasprzyk otrzymał od klubu garnitur. Miał tylko wybrać kolor. Wspominał, że podobał mu się popielaty, ale kierownik Kogut namawiał go na czarny.Twierdził, że będzie bardzo dobrze w nim wyglądał, ale bokser nie ustąpił. Dopiero potem okazało się, że krawiec miał nadmiar czarnego materiałui gdyby bokser go wybrał, to klub nie musiałby płacić.
– W Bielsku-Białej wyszkolił się przyszły mistrz olimpijski. W rozmowach pan Marian wspominał, że życiową formę uzyskał przed igrzyskami olimpijskimi w Meksyku w 1968 roku. Ale nie zdobył tam medalu. Za to w Rzymie i Tokio stawał na podium. W Japonii na najwyższym stopniu. Lubi wracać do tamtych momentów?
– W 1964 roku w Tokio zdobył złoto. Kiedy usłyszał „Mazurka Dąbrowskiego” i zobaczył uradowanego Feliksa Stamma, to bardzo się wzruszył. Bo on w ogóle na te igrzyska mógł nie pojechać! Jeszcze przed ich rozpoczęciem siedział dwukrotnie w więzieniu.
– W „Spowiedzi mistrza” bardzo dokładnie opisuje pan sytuacje, po których bokser trafił za kraty.
– Tak, bo ona sporo mówiła i o Marianie Kasprzyku i o czasach, w których boksował. Za kraty najpierw trafił z zarzutami pobicia kapitana Ludowego Wojska Polskiego. Później za pobicie trzech milicjantów. Po wydaniu wyroków sądowych władze chciały usunąć jego nazwisko i wyniki z tabel. Wtórowały im media. Ale za pięściarzem murem stanęli trenerzy, koledzy, narzeczona Krystyna i bliscy. Nie wierzyli w wersję mundurowych. Wstawiali się za nim. Twierdzili, że Kasprzyk był prowokowany. I już po wyjściu z więzienia nie raz, nie dwa milicjanci znów starali się wyprowadzić go z równowagi. Nawet w restauracji! Okazało się również, że niektórzy pobici funkcjonariusze już wcześniej oskarżani byli o nadużycie władzy. Zresztą, w książce dokładnie opisuję tamten ciężki czas.
– Do Tokio pojechał w niesławie, a wrócił jako bohater.
– Tak i dlatego kiedy odbierał złoto - pękł.
– A mówił, która walka była tą najtrudniejszą w życiu?
– Walka z chorobą nowotworową. W 1992 roku wykryto u pana Mariana złośliwego guza. Poddał się operacji i - ku zdziwieniu lekarzy i znajomych - bardzo szybko doszedł do siebie. On naprawdę wiele przeszedł w życiu. Przecież jego żona Krystyna zachorowała na stwardnienie rozsiane i opiekował się nią jak najlepszy specjalista, aż do ostatnich dni. Przeciwnościom stawiał czoła nie tylko w ringu. Dlatego „Spowiedź mistrza” jest nie jest typową książką sportową. To opowieść o życiu.
– I jej główny bohater nadal cieszy się każdym dniem. Mimo przeciwności nigdy się nie poddał. Piękne to…
– Oczywiście! Pan Marian lubi pożartować. Jest też dobrodusznym i pozytywnym człowiekiem. Bardzo wierzącym. I mnie ta jego wiara bardzo się podoba, bo nie narzuca jej innym, nie jest fanatykiem. Nie ma w nim żółci, czy nienawiści, choć ludzie go skrzywdzili. Być może właśnie dlatego nadal jest w tak dobrej formie.