Kocham teatr. Kocham, to znaczy kiedy mam tylko okazję, idę do teatru, jadę do teatru, bo czasami oglądam spektakle w odległych bardzo od Bielska miastach. Kocham, bo kiedy tylko zasiadam w welurowym fotelu zapominam o wszystkim, zwłaszcza o tym, co mnie jakoś tam jeszcze godzinę temu niepokoiło, zapominam, że istnieje świat na zewnątrz – to jakby się namiętnie całować i niczego już innego nie odczuwać.
Ta miłość nie wchodzi w żaden kolizyjny tor, jest niezależna, jest obok wszystkich innych miłości, bo gdyby tak się uważnie sobie przyjrzeć, to jest ich wiele, wiele różnych. Zdolni jesteśmy kochać bardzo, wiele razy i na wiele sposobów. Kiedy przyszedł na świat mój pierwszy syn, byłam niemal pewna, że będzie jedynakiem. Nie mieściło mi się w głowie, a zwłaszcza w sercu, że znajdę miejsce na kochanie drugiego mojego człowieka. Czułam nawet, że jeśli już się on zdarzy, to na pewno będzie jednak na zawsze drugi, no bo będzie drugi i przecież… No właśnie to „przecież” było jakieś bliżej niedookreślone, ale niebezpieczne, nieprzećwiczone uczucie troszkę niepokoiło. Bałam się, że serce ma określoną pojemność, że można w nim upychać, upychać, ale w pewnym momencie miejsce się skończy.
Kiedy przyszedł na świat mój drugi syn, a uważam, że przyszedł na świat dziewięć miesięcy przed narodzinami, z każdym dniem odkrywałam w sobie coś nadzwyczajnie pięknego – rosło mi drugie serce, drugie zarezerwowane dla Róży, która dopiero pod koniec ciąży okazała się Filipem. Wiem już, jak to jest przeżyć zmianę płci dziecka. Do dzisiaj mam w komodzie schowany różowy kocyk, na pamiątkę tamtej metamorfozy. Niespokojny duch już w moim brzuchu strzegł swojej prywatności, udając, że jest Różą, tak pokrętnie układał maleńkie nóżki, ale nie o tym. Urosło mi drugie serce. I wtedy też zrozumiałam, że tak to działa – można kochać ciągle na nowo i ciągle inaczej.
Pamiętam, kiedy chłopcy mieli po trzy, cztery latka, wytłumaczyli mi to jeszcze raz zupełnie po swojemu. Zbliżał się Mikołaj, emocje nie pozwalały im spać, dawno wyoglądany parapet na listy teraz już tylko czekał na lądowanie i parkowanie Mikołajowych sań i wtedy – zanim dokończyłam zdanie, że lada moment zobaczymy świętego Mikołaja (nomen omen zobaczy go mój syn Mikołaj), młodsza moja latoroślinka mówiła wtedy: „I zaraz zobaczymy też świętego Filipa”. I nam tak zostało na kolejne lata, właściwie do dzisiaj. Można miłość dzielić i równocześnie mnożyć. Oddzielać i łączyć. Personalizować. Bezkolizyjnie.
Mama. Mama jest tylko jedna i tyle w temacie, ale oczywiście, że nie. W którymś momencie życia pojawia się druga, teściowa. Nie przepadam za tym słowem, może dlatego, że jakoś tak konotujemy je średnio fajnie. Powiedziałam tak o mamie mojego męża może ze trzy razy. Znam wiele osób, wiele kobiet, które kochają dwie mamy, naprawdę kochają. Obydwie inaczej, każda ma swoje odrębne serce, też bezkolizyjne, takie które nie wypiera tego pierwszego, nie nadeptuje mu na piętę, nie popycha.
Podobnie jest z miłościami naszych dzieci. Zwykle je kochamy, zwykle dla nich wyrasta nam kolejne serce, duże, pojemne, jak te dla naszych rodzonych dzieci. Kochamy, troszczymy się, czekamy, tęsknimy, przytulamy. Dziewczyna mojego syna już we mnie mieszka, jak mój syn.
Kochamy też swoje zwierzaki. Od jakiegoś czasu, od dwudziestu, trzydziestu może lat obserwuję, jak psy i koty stały się częścią naszej ludzkiej opowieści. To nie jest lubienie, to jest kochanie. I tak rośnie kolejne serce, zupełnie inne, może nawet w innym kształcie, ale rośnie i jest, i jest bezkolizyjne. Można kochać z całych sił wieloma sercami i to równocześnie i jest w tym jakaś niezwykła siła człowieczeństwa.
Kochać można jeszcze inaczej. Można kochać kwiaty, można kochać góry, można kochać… można kochać swój dom. Uwielbiam patrzeć i słuchać ludzi, dla których kwiaty są źródłem wytchnienia, ukojenia i zaspakajania potrzeby piękna. Uwielbiam słuchać ludzi, którzy opowiadają o kwiatach, jak ja o teatrze – z tą samą pasją i rumieńcem na policzkach. A jeśli w górach jest wszystko, co kocham, jak głosi tu i tam przedrukowywane zdanie, to nie mam wątpliwości, znam kilka osób, dla których dotyk gór jest dotykiem dobra, ciepła, spokoju, spełnienia. Bo obok serca dla dziecka, tuż za sercem dla mamy, tuż przed sercem dla psinki, rośnie serce dla pasji, która jest jak najlepszej jakości paliwo, które zresztą zwykle zasila te serca dookoła.
Ja kocham też swój dom – „kocham” - nie „lubię”, lubię jajka – zawsze je wybieram, lubię ich smak, lubię połączenie kolorów, lubię jajecznicę, lubię gotowane na twardo, ale nie potrzebuję, mogę się bez nich obejść, nie tęsknię, nie napełniam nimi żadnych swoich emocjonalnych baterii. Dom natomiast kocham. Kocham jego położenie na zewnątrz wielkiego labiryntu cudzych myśli i spraw, oddzielone, bezpieczne i niewzruszone. Kocham przytulność mojego domu, kocham jego powolne wzrastanie do roli sanktuarium dla naszej prywatnej religii. Kocham do niego wracać, gdy jestem daleko. Lubię być daleko, żeby do niego z czułością wracać. Bezkolizyjna miłość. Kolejna bezkolizyjna miłość.
Czasami, kiedy wsłuchuję się w ludzi, czytam zazdrość – zazdrość o te inne miłości, a przecież ich istotą jest bezkolizyjność właśnie. Kochanie muzyki, czasami szaleńcze, nie ma nic wspólnego z kochaniem żony – te dwie miłości dzieją się w odrębnych sercach, nie rywalizują ze sobą. Kiedy odkryłam, że nie jestem dokończona, że ciągle wyrastają mi nowe serca, zrozumiałam naturę miłości. Zrozumiałam ją kiedy przyszedł na świat mój drugi syn. Można i trzeba kochać na wiele sposobów, za każdym razem inaczej, wyjątkowo, niepowtarzalnie, odrębnie.
Jakiś czas temu poprosił mnie o ten tekst pewien mój absolwent sprzed wielu już lat. Napisałam pierwsze zdanie i utknęłam, bo jak pogodzić – zapytał mnie wtedy – różne miłości? Dzisiaj nie mam już wątpliwości, że dopóki upychamy wszystko w jednym sercu, dopóki nam się wydaje, że mamy jedno serce i wszystko trzeba w nim zmieścić, jak w maleńkim bagażniku mojego citroena, to jest kłopot, ale kiedy odkryjemy, że serca rosną nowe i rosną, to nawet ten maleńki bagażnik przestaje wadzić i męczyć. Cały tekst dedykuję Arkowi M. „Arku, tak to działa!”
               
               
         
                              
                
                        



